„Utrata pamięci nie zawsze jest jak kula u nogi; czasami - a może nawet całkiem często - jest deską ratunku.”
– Stephen King

sobota, 27 października 2012

15


                Czasami, kiedy za oknem robiło się już ciemno, a mama znowu szła na nockę, Olga odkrywała w sobie tą dziwną wrażliwość. Mogła oglądać byle jaki film lub słuchać byle jakiej muzyki, a do oczu i tak napływały łzy. Całe ciało drżało. Palce same szukały włosów, by móc się na nich zacisnąć. Przedziwny obrazek.
                Tak było w tej chwili, kiedy walcząc z setką różnych emocji, siedziała naprzeciwko Dantego, wpatrując się w jego blade oblicze. Czas nagle stał się jeszcze mniej ważny niż zazwyczaj. Jakby zawieszono ją w pustce, którą wypełniał tylko zapach krwi. Strach objął ją w talii, mocno zaciskając szpony i wtykając paznokcie pomiędzy żebra. Coś w jej gardle wiązało się w supeł, a dłonie nerwowo skubały prześcieradło. Paskudny uśmiech schodził z jej warg niczym robak. Uchylone usta drżały, ukazując żółtawe, nierówne zęby, które razem z setką innych defektów stanowiły ładny zbiór kompleksów.
                W jej myślach panował bałagan, istny chaos, który jednak szybko zniknął, jakby odwołany niemym zaklęciem.
                - Nie chcę tego – szepnęła słabym głosem, błądząc wzrokiem po twarzy demona. On milczał, jakby dając jej możliwość przypomnienia sobie tego wszystkiego. W końcu musiała to zrobić. To było głównym celem - tematem, który poruszali od jakiegoś czasu. Czymś ostatecznym. Końcem tego obłędu. Końcem niepewności. Nie musiał jej o tym przypominać, ona to doskonale wiedziała. Mimo to spróbowała użyć ostatniego koła ratunkowego – bezskutecznie. Tonęła coraz bardziej… a może w końcu wypływała na powierzchnię?
                - Zabiłam ją, prawda? – To pytanie zabrzmiało tak okropnie głośno w tej paskudnej ciszy. Wszystko nagle jakby rozpadło się, rozsypało w szary, gryzący popiół. Z oczu popłynęły łzy, a w serce wbiło się tysiące igieł. Przez nozdrza uleciały ostatki odwagi i pewności siebie, zostawiając w środku tylko ból, smutek i słabe niedowierzanie. To stało się za szybko, zdecydowanie za szybko! Prawda przygniotła ją, odcinając dopływ tlenu, miażdżąc klatkę piersiową i wbijając drzazgi w cienką skórę. Wszystko w niej krzyczało krwawymi oskarżeniami. Wylała się po jej ciele niczym żrący kwas, siejąc spustoszenie. Olga jednak milczała, z drżącym od szlochu ciałem przyglądając się demonowi. Dante tylko uśmiechnął się słabo – nie, wcale nie z pogardą ani satysfakcją – to był wręcz smutny uśmiech, przepełniony współczuciem. Tak, to już było wystarczające potwierdzenie.
                - Wiedziałaś to cały czas. – jego głos był spokojny, melancholijny – tak bardzo niepodobny do tamtego Dantego, który wygłaszał kąśliwe uwagi i na którego widok trzęsła się ze strachu. „Niemożliwe. Nie mogłam wiedzieć. Po prostu nie mogłam”.
                - Wyparłaś to wszystko z pamięci, Olgo. – Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, w których widniał obłęd. Prawda niszczyła ją coraz bardziej, a jej umysł nie nadążał za informacjami. – Wyrzuciłaś z pamięci niczym padlinę i zamknęłaś się na wszelkie próby przypomnienia tobie tego, co się stało. Sporo osób próbowało. Jednak tylko ty sama mogłaś tego dokonać. I udało się.
                Spróbował uśmiechnąć się szerzej, jakby chcąc dodać jej otuchy, powiedzieć, że już wszystko dobrze, skończone, dotarli do celu. „Nie, nic nie jest dobrze. Nic już nie będzie dobrze. Nigdy nie było. Zabiłam ją. Zabiłam z zazdrości. Po prostu. Pamiętam. Już pamiętam”. Łzy ciągle ciekły jej po policzkach. Coraz mocniej zaciskała palce na prześcieradle.
                - Chcieli mnie odciągnąć – mówiła beznamiętnym głosem, zanurzając się w ciemnej toni przeszłości. – Nie, nie na początku. Dopiero jak już usłyszeli krzyk. Ona strasznie krzyczała. To mnie drażniło. Myślałam, że będzie przyjemniejsze, ale nie. Okropnie irytował mnie jej głos. Zbiegli się i próbowali mnie odciągnąć. Krzyczeli na mnie, szarpali mną, ktoś pluł, ktoś inny płakał. A ja? A ja stałam tam, wśród nich, starając się dojrzeć między ich sylwetkami jej jasne włosy. I wiesz co? Udało mi się. Widziałam je. Były czerwone. Od krwi. Bo później, jak już… jak już wbiłam ten nóż kilkakrotnie, to uderzyłam jej głową o ścianę. Mocno. Nigdy nie miałam takiej siły…
                Spuściła głowę, patrząc w blady materiał kołdry. Wszystko wróciło, jakby przeszłość złączyła się z teraźniejszością. W ustach czuła gorzki smak. Może to było cierpienie, a może po prostu cała gorycz jaka w niej siedziała? Świadomość tego, co zrobiła, wykańczała ją. Czuła się obco, jakby to wszystko  nie miało miejsca, a ona oglądała tragedię, odegraną przez słabą aktorkę. Brzydką, zapłakaną, siedzącą w szpitalnym łóżku, z zabandażowanymi nadgarstkami, naprzeciwko demona, w zamkniętym pomieszczeniu. To nie mogło dotyczyć jej, a jednak doskonale wiedziała, że tak jest. To jej historia, jej przedstawienie, gdzie spod kurtyny rozlewają się szkarłatne strumyki krwi, a ona depcze po niej mimowolnie, brudząc bose stopy.
                - Nazywali mnie potworem. Pytali, dlaczego to zrobiłam. A ja milczałam, próbując tylko dostrzec, czy zrobiłam jej dużą krzywdę. Ona nie krzyczała. Już nie. Nie żyła, po prostu. Chyba się cieszyłam. Tak okropnie się cieszyłam. Nie obchodzili mnie oni wszyscy, ani to, ze ktoś odciągnął moje ręce do tyłu, bojąc się być może, że znowu kogoś skrzywdzę. Jacy oni byli wszyscy cholernie śmieszni! Tak bardzo mi się chciało śmiać, że w końcu nie mogłam się powstrzymać. Śmiałam się jak opętana, bo z pewnością mnie coś opętało. Zazdrość, nienawiść do samej siebie i do innych, kompleksy, nuda, rozgoryczenie, poczucie niesprawiedliwości, pogarda – to były moje demony. To ich słuchałam i to one nakłoniły mnie do tego, co zrobiłam. Śmiałam się cały czas, aż do momentu, kiedy nachyliłam się i zwymiotowałam. To wszystko było takie przyjemne i ohydne. Tak obrzydliwe i słodkie…
                Głos jej się załamał. Powoli się uspokajała, o ile było to w ogóle możliwe w jej przypadku. Nic nie jest tutaj normalne. Ani ja, ani on, ani cała ta sytuacja”.
                - Po co ty? – spytała, nie unosząc głowy.
                - Ktoś musiał sprawić, żebyś w końcu sobie przypomniała.
                - W jakim celu?
                - Olgo – westchnął. – Musiałaś sobie przypomnieć. Po prostu. Gdybyś tego nie zrobiła, umarłabyś. Twoja dusza by umarła. Stałabyś się kukłą, pustą w środku. A tak wciąż możesz być Olgą, człowiekiem…
                - Nie mogę być człowiekiem – przerwała mu, energicznie unosząc głowę i wpatrując się w niego z rozgoryczeniem. – Jestem mordercą, zwykłym potworem, śmieciem, niczym, kompletnie niczym! Cholerną wariatką, pozbawioną jakichkolwiek zahamowań. To, że sobie przypomniałam, jeszcze bardziej mnie upodliło. Wolałabym nigdy nie dowiedzieć się, że jestem potworem!
                Patrzył ze spokojem, jak na jej twarzy maluje się gniew, a oczy błyszczą od łez.
                - Sama chciałaś poznać prawdę. I poznałaś. To już koniec, Olgo. Nasze spotkanie dobiegło końca.
                Wstał z krzesła, na którym siedział. Zadarła wyżej głowę, chcąc spojrzeć w jego oczy.
                - Zostawisz mnie tak? – spytała ze smutkiem, który zamierzała ukryć. Demon stał się jej bliski – był jedyną osobą, która nie potępiała jej uczynku… Osobą? Raczej nieludzką istotą. Ohydną i paskudną. Bała się tego, że ponownie wróci do samotności. Nie wiedziała co ją czeka, kiedy Dante odejdzie. Pamiętała już wszystko. To było aż dziwne, że w jednej chwili cała tajemnica wyszła na jaw, ze wszystkimi szczegółami, kolorami i dźwiękami. Pamiętała nawet jak mama czesała jej skołtunione włosy, powtarzając przez płacz „dlaczego to zrobiłaś?”, a tęgi mężczyzna w służbowym stroju przyglądał jej się uważnie... Pamiętała podróż do ośrodka. Pamiętała kaftan. Pamiętała spojrzenia sanitariuszy. Pamiętała jak podcinała sobie żyły, klęcząc na posadzce w łazience, gdy ktoś dobijał się do drzwi i kazał jej natychmiast otworzyć. Pamiętała pielęgniarkę Sarę, której twarz rozorała paznokciami. Pamiętała twarz doktora, który pytał się jej, czy coś pamięta, a gdy ona kręciła przecząco głową, wzdychał i mówił „może jutro sobie przypomnisz”. Pamiętała mamę, jak siedziała na tym samym krześle, co Dante i usilnie próbowała nie patrzeć na swoją córkę, milcząc.  Pamiętała wszystko, jednak nie przynosiło jej to ulgi.
                - Musisz sobie radzić sama, moja droga. Teraz będzie już lepiej. – Dante posłał jej uśmiech, a jego oczy również się uśmiechały. Miała wrażenie, że jest w tym momencie bardziej ludzki. Mogłaby nawet uznać, że nie jest demonem. Mogłaby go nawet pokochać. Mogłaby, naprawdę.
                - Zabierz mnie ze sobą – szepnęła z nadzieją. On jednak pokręcił przecząco głową.
                - Nie, jeszcze nie twój czas, Olgo. Żyj, może jeszcze naprawisz to, co zepsułaś.
                Poczuła ucisk w gardle
                - To niemożliwe. Dla mnie już wszystko stracone. Jestem potworem. Wszystko się skończyło, nie ma nadziei.
                Demon podszedł do niej, a ona śledziła każdy jego ruch. Uklęknął przed nią, biorąc jej chłodne dłonie w swoje, również zimne. Mogła poczuć opuszkami palców chropowatość jego blizn. Wpatrywała się w jego zgniłozielone tęczówki oczu z zachłannością, napawając się jego pięknem po raz ostatni. Jej ideał. Jej wyśniony, jedyny. Jej potwór. Jej zmora. Jej sumienie ubrane w czarny frak, z maską Stigle’a.
                - Nie poddawaj się. Nie ma dla ciebie jeszcze miejsca w piekle, moja droga.
                - Nie dam rady – rozpłakała się, zachłystując się bezradnością. Dante tylko uśmiechnął się do niej, mocniej zaciskając palce wokół jej dłoni. Nie był już cuchnącym zgnilizną demonem o podłym usposobieniu. Już nie.
                - Olgo, zanim się z tobą pożegnam, chciałbym żebyś przypomniała sobie coś jeszcze, coś bardzo istotnego.
                Spojrzała na niego z trwogą. Czy mogło być coś jeszcze? Kolejny element, którego nie odkryła? Następna bolesna część układanki? Już myślała, że wszystko się skończyło, że to prawdziwy koniec.
                - Olgo, czy pamiętasz  nasze pierwsze spotkanie, gdy pojawiłem się nie wiadomo skąd? Czy pamiętasz jak się przebudziłaś, a mnie nie było? Czy pamiętasz spotkanie z doktorem? Czy pamiętasz to, jak się zmieniało się moje usposobienie pod wpływem twojego stopniowego odkrywania prawdy? Pamiętasz?
                - Pamiętam – szepnęła. Twarz demona rozpromieniła się.
                - Żegnaj, Olgo.
                Nie mówiąc już nic więcej, po prostu zniknął, zostawiając po sobie tylko słabnące wspomnienie. Olga otarła grzbietem dłoni łzy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w pomieszczeniu jest okropnie zimno, a nadgarstki strasznie ją bolą. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jest jej niedobrze i jest głodna. Czując odrętwienie, wygrzebała się spod kołdry i opuściła nogi ku ziemi. Palce zawisły lekko nad podłogą, jakby spotkanie z nią było czymś niebezpiecznym. „Czas najwyższy”. Opuściła stopy na posadzkę. Nieprzyjemny chłód rozszedł się po jej ciele.
Była tylko zagubioną dziewczyną, która wpadła w sam środek chaosu. Obłęd zatruł jej duszę, a wyobraźnia stworzyła azyl, schronienie. Nie, nie miała nadziei, że będzie lepiej. Nie miała w ogóle nadziei. Nie wiedziała, co ją czeka, jaka będzie jej przyszłość, ale musiała spróbować. Wszystkie wydarzenia nagle przełamały barierę. Schowała twarz  w dłoniach i rozpłakała się tak, jak nie płakała jeszcze nigdy, wyrzucając z siebie całe zło, upokorzenie, nienawiść i smutek.
A w myślach ciągle widziała jej pofarbowane krwią włosy.

Doktor Skawinski odstawił kawę na bok i spojrzał wyczekująco na kobietę,  na której policzkach widniały ślady łez. Ze zmarszczonym czołem wpatrywała się w ekran.
- Do kogo ona mówiła? – spytała drżącym głosem. Postać na monitorze siedziała nieruchomo, a ciemne włosy przysłaniały jej twarz.
- Od kilku miesięcy to się powtarza. – Głos doktora był opanowany. W jego oczach widać było jednak nadmiar emocji, które się w nim kłębiły.
- Dlaczego nikt mi nic nie powiedział? - spytała z wyrzutem, nie odrywając wzroku od obrazu, jaki rejestrowała kamera umieszczona w pokoju.
- Obserwowaliśmy ją. Nie chcieliśmy pani niepokoić. Poza tym, dzięki temu, że zaczęła mieć pewnego rodzaju halucynacje, jej umysł poszukiwał rozwiązania, starał się odkryć prawdę i najwidoczniej jej się udało. Po tak długim czasie odpychania jej od siebie i uciekania od prawdy, przełamała się, przyjmując ją. To istotne dla jej dalszego badania.
- Czyli już wszystko dobrze? Już pamięta? – Uśmiechnęła się słabo. Długo na to wszyscy czekali. Odwróciła się od ekranu, patrząc z nadzieją na pomarszczoną twarz doktora. On jednak nie okazywał entuzjazmu.
- Obawiam się, że albo halucynacje wrócą, albo Olga zapomni po raz kolejny. Nie da rady udźwignąć prawdy. Niech pani tylko na nią spojrzy. To ją zniszczy.
Obydwoje spojrzeli na ekran. Dziewczyna wpatrywała się w kamerę. Już nie płakała. Siedziała na łóżku podpierając się dłońmi o jego brzegi. W pewnym momencie odwróciła głowę w stronę krzesła, które stało obok. Uśmiechnęła się. Jej usta poruszyły się.
- Co powiedziała, nie dosłyszałam? – spytała kobieta.
Doktor Skawinski westchnął.
- Powiedziała: „wróciłeś”.
W gabinecie zapadła pełna smutku cisza. 




------------
Dziękuję, to już koniec.