Doktor
wydawał jej się stary i ponury. Prawie że białe włosy, przerzedzone na czubku
głowy, zaczesywał za kluchowate uszy. Obwisła skóra na policzkach i żuchwie oraz
kartoflowaty nos nadawały mu rozlazły wygląd, którego nie powstydziłby się
uliczny pijak. Jedynie otoczone siateczką zmarszczek oczy o szarych tęczówkach
wydawały się bystre i przytomne. Mężczyzna nie uśmiechał się, co dodatkowo
ochładzało jego wyraz twarzy. Olga zdała sobie sprawę, że nie polubi tego
człowieka.
Stanął
obok jej łóżka, spoglądając na maszynerię i liczne kroplówki, jakby sprawdzając,
czy wszystko dobrze działa. Za nim kryła się Daria, jakby chcąc schować się za
jego obszernymi plecami. Nerwowo skubała rąbek fartucha.
-
Witaj, Olgo – przemówił ochrypłym głosem doktor, posyłając jej zimne spojrzenie.
– Kojarzysz mnie?
Próbowała
sobie przypomnieć, czy gdzieś widziała już tą twarz, jednak napotykała tylko
ciemną pustkę. Pokręciła przecząco głową, czując się jak w transie. Mężczyzna
wymienił spojrzenie ze Sławkiem, jednak Olga nie zrozumiała o co im
chodzi.
-
No tak... – powiedział tylko, po czym odchrząknął paskudnie. - Jestem twoim
lekarzem wiodącym, nazywam się Skawinski. Zajmuję się tobą odkąd tylko znalazłaś
się tutaj.
Patrzył
na nią, jakby czekał na jakąś reakcję z jej strony. „Znowu to samo, co z Dantem”
pomyślała rozgoryczona. Samo wspomnienie tamtego poniżenia wywoływało w niej
smutne emocje. Odgarnęła kosmyk włosów, który opadł na jej czoło i mocniej
przycisnęła do siebie kołdrę.
-
Miło mi – szepnęła słabym głosem, czując, że w tym spotkaniu nie będzie niczego
miłego. Chociaż miało także swoje zalety – w końcu może pozna odpowiedzi na te
wszystkie pytania, które dręczyły je przez poprzednie dni. Nareszcie zaspokoi
głód informacji i nie będzie musiała wysłuchiwać ględzenia Dantego. Ci ludzie od
tego tutaj przecież są – w końcu pokwapili się i przyszli do niej wszystko jej
wyjaśnić. Potem może przyjdzie mama i będzie dobrze. Nareszcie będzie dobrze.
Taką przynajmniej miała nadzieję. Uśmiechnęła się w duchu, gotowa na zadawanie
pytań, chociaż kompletnie zaschło jej w gardle. „Niech doktorek powie, co ma
powiedzieć, a dopiero później zasypię go pytaniami”.
Mężczyzna
usiadł na krześle, o które opierał się Sławek. Chłopak szybko zabrał dłonie,
ratując je przed zgniecieniem między ciężkimi plecami, a oparciem.
-
Możecie nas zostawić samych – powiedział lekarz swoim szorstkim głosem, nie
oglądając się nawet na pielęgniarzy. – Dario, powiedz Sarze, żeby wzmocniła
leki.
Kobieta
kiwnęła głową, nie zdając sobie sprawy, że Skawinski nie widzi tego gestu,
siedząc do niej plecami. Jeszcze raz obrzuciła ją przerażonym spojrzeniem i
pospiesznie wyszła z sali. Za nią podążył Sławek, który jednak był wystarczająco
speszony wybuchem swojego strachu i nie miał odwagi unieść wzroku, który wlepił
w posadzkę. Gdy tylko wyszedł z pomieszczenia, zamknął za sobą mosiężne drzwi.
Olga poczuła się nieswojo, jak w zamkniętej klatce.
Mężczyzna
nawet nie silił się na uśmiech. Była już pewna, że z jego strony nie usłyszy
słów pocieszenia. Zresztą, po co jej pocieszenie? Jedyne czego chciała, to
poznać w końcu odpowiedzi. Nawet jeżeli miały być wypowiedziane ponurym,
pochmurnym głosem. Była na to gotowa. Czekała cierpliwie.
-
Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko się obudzisz. Zazwyczaj udaje nam się
zdążyć z umyciem ciebie i przebraniem – mówił, patrząc jej prosto w oczy. On
jedyny nie wykazywał żadnych oznak strachu, a jeżeli nawet, to doskonale go
ukrywał.
Wykrzywiła
twarz w grymasie niezrozumienia. To powoli zaczynało ją drażnić. Wszystko było
zbyt skomplikowane. Ciągle gubiła się i błądziła, a nikt nie pomagał jej znaleźć
odpowiedniej drogi. „Zazwyczaj? Co to ma znaczyć? Przecież nie przypominam
sobie, by ktoś do mnie przychodził. Oprócz Dantego, oczywiście”. Nie dawała jej
spokoju także inna rzecz, a mianowicie spojrzenie jakie wymienili miedzy sobą
doktor i jej opiekun. Coś tutaj było bardzo nie tak.
-
Gdzie moja mama? – spytała, przezwyciężając ból. Przymrużyła powieki, by
powstrzymać zbierające się w kącikach oczu łzy. Mężczyzna jednak nie
odpowiedział, jakby to pytanie w ogóle nie miało miejsca w ich
rozmowie.
-
Myśleliśmy, że dawka jest wystarczająco duża, by móc wyrobić się w czasie.
Będziemy musieli ją jednak chyba zwiększyć, ale bez obaw, wkrótce twój organizm
się do tego przyzwyczai. Potem zresztą takie drastyczne środki nie będą
potrzebne, prawda? To wszystko zależy od ciebie. – W jego spojrzeniu coś się
zmieniło. Stało się ono bardziej ostre, a także groźne. Nie czuła się
komfortowo, kiedy tak na nią patrzył.
Rozważała
jego słowa w milczeniu, słysząc brzęczenie aparatury, od której odbijały się
promienie słońca wpadające przez okratowane okno. „Nie będą potrzebne? A niby co
się zmieni? Nagle okazuje się, że wszystko zależy ode mnie... Co mam sobie
przypomnieć?! Kurwa, wcale mi nie pomagacie”.
-
Gdy już będziesz w stanie normalnie funkcjonować i panować nad swoimi...
nieprzemyślanymi odruchami... – ostrożnie wypowiedział te słowa. – ...to
przeniesiemy ciebie do innego ośrodka, z pewnością bardziej komfortowego i
przyjemnego niż ten tutaj.
Rozejrzała
się po sali, do której zdążyła się już przyzwyczaić. Białe ściany, biały sufit,
biała posadzka. Wszystko białe. I ta paskudna, malowana na biało krata w oknie o
brudnych szybach. Mosiężne drzwi, od których bił chłód, proste łóżko z białą
pościelą oraz kamera wetknięta w róg. To wszystko wydawało jej się czymś
oswojonym, jej własnym azylem, choć przecież obcym. To nie był jej dom. Mimo to,
z dnia na dzień czuła się tutaj coraz bardziej bezpieczna. Świadomość, że będzie
musiała opuścić to miejsce i od nowa oswajać się gdzie indziej, w nowym miejscu,
tylko pogarszała jej i tak złe samopoczucie.
-
Nieprzemyślane odruchy? – spytała słabo, nie mogąc pojąć, o czym mówi
Skawinski. Mężczyzna ponownie westchnął, jakby po raz kolejny tłumaczył coś
niepojmującemu dziecku. „Zaczynasz mnie wkurzać, kolego” pomyślała, zaciskając
mocniej palce na materiale kołdry.
-
Nie radzisz sobie z opanowaniem emocji – zaczął spokojnym tonem. Patrzyła na
niego z niedowierzaniem. Kto jak kto, ale ona? Zawsze miała siebie za oazę
spokoju. Czasami zdarzały jej się jakieś wybuchy, owszem, na przykład taki jak
ostatnio z Dantem, ale to rzadko kiedy. Zresztą, skąd on o tym mógł wiedzieć?
Czyżby widział Czwartego? Ta myśl przeraziła ją. Nie chciała, by ktokolwiek
wiedział o ich spotkaniach, chociaż było to dosyć dziwne uczucie, którego nawet
nie próbowała pojąć. Po prostu nie chciała i już.
-
Jesteś wybuchowa, agresywna – kontynuował dalej. Olga mogła tylko przysłuchiwać
się temu z otępieniem balansującym na granicy rozbawienia. „Ja agresywna? Chyba
coś się tobie pojebało, doktorku. Powariowaliście. Wszyscy”. – Ciężko jest nam
nad tobą zapanować. Kojarzysz Sarę?
„Tak,
może jeszcze sypnij mi dziesiątką innych imion? Może w końcu trafisz na jakieś,
które znam?”. Pokręciła przecząco głową, zirytowana. Mężczyzny to nie
zadowoliło. Zmarszczył swoje siwe brwi, przybierając tym samym srogi i zarazem
zamyślony wygląd.
-
Będzie trzeba coś z tym zrobić... – zaczął z zamyśleniem, lecz szybko zmienił
temat, nie dając jej nawet możliwości do zadania pytania. – Sara rozdaje leki.
To niska szatynka, dosyć młoda. Ostatnio, gdy przyszła zmienić twoją kroplówkę,
podrapałaś ją po twarzy.
„To
niemożliwe”. Olga z niedowierzaniem wpatrywała się w nieprzyjazną twarz lekarza.
Trudno jej było w to wszystko uwierzyć. Niczego z tego, co mówił, nie pamiętała.
Chociaż próbowała sobie przypomnieć, nic to nie dawało, w jej głowie ciągle była
pustka. To tylko bardziej ją denerwowało. Ta ciągła bezsilność wobec słabego
umysłu, z którego nie było żadnego pożytku. Mogła tylko polegać na tym, co mówią
jej inni. Jedyne, co pamiętała, to rozmowy z Dantem i nieliczne przebudzenia.
Nie mogła za to przywołać w pamięci obrazu Sary. Nie, nie pamiętała tego. Była
pewna, że nikt do niej nie przychodził. Nikt, oprócz Dantego.
Spojrzała
w szare oczy Skawinskiego. Dopiero teraz dostrzegła w nich coś jeszcze oprócz
opanowania i surowości. I to nie był niestety strach. Mężczyzna patrzył się na
nią z odrazą oraz pogardą. Poczuła się przy nim nieprzyjemnie, jakby miała na
sumieniu jakąś większą zbrodnię, a przecież nic takiego nie zrobiła!
Przypomnij sobie coś, o czym zapomniałaś – powiedział jej Dante. „Gdyby
to tylko było prostsze!”.
-
Nie zrobiłam tego – zaprzeczyła z pewnością siebie. Nawet nie zadrżał jej głos.
To oczywiste, że tego nie zrobiła. Po co miałaby atakować tą kobietę? Więc
dlaczego, skoro mówiła prawdę, czuła się tak, jakby kłamała?
-
Olgo – westchnął doktor. – Uwierz mi, że to zrobiłaś. Po co miałbym kłamać? Nie
widzę w tym sensu. Jeżeli jednak nie ufasz mi, mogę zawołać Sarę, żebyś na
własne oczy zobaczyła ślady po zadrapaniach.
Czekał,
aż mu odpowie. Z jego oczu wciąż nie znikała odraza. „Przestań się tak patrzeć!
Nic nie zrobiłam, głupcze! Nic!”. Poczuła mokrą strużkę spływajacą po jej
zaciśniętej pięści.
-
Chcesz tego? – spytał, mrużąc te swoje pełne pogardy oczy w kolorze brudnego
chodnika. – Chcesz, żebym przyprowadził Sarę?
„Ty
pieprzony skurwysynie” myślała, z trudem opanowując krzyk wściekłości. On się z
nią bawił. Droczył. Poniżał. Gardził nią, czuła to. Chciał, żeby okazała złość,
by mógł postawić na swoim. Po prostu to czuła. Zacisnęła mocniej palce,
ignorując ból.
-
Nie zrobiłam tego – powtórzyła z uporem przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna przez
chwilę wpatrywał się w nią bez słowa. Tym razem nie westchnął. Po prostu
przyglądał jej się, jakby była ciekawym zjawiskiem.
-
Olgo, wielu rzeczy nie pamiętasz – „Z tym się akurat zgodzę, staruszku”
pomyślała z goryczą, będąc na granicy histerycznego płaczu. „Z tym jednym się
zgodzę. Ale muszę sobie coś przypomnieć. Dante tak powiedział. Muszę sobie
przypomnieć...”.
-
Kiedy tylko twoja sytuacja będzie już stabilna, wszystko się zmieni – zapewnił.
Jednak jej nie interesowały żadne zmiany. Chciała się dowiedzieć. Poznać prawdę.
Usłyszeć odpowiedzi na dręczące ją pytania. On miał być jej nadzieją, ratunkiem.
Miał być kimś, kto zabierze od niej ten ciężar niepewności. „Pomóż mi
przypomnieć sobie!” krzyknęła w głębi siebie.
Wiedziała,
że sporo drzwi w jej umyśle zatrzasnęło się z hukiem, doskonale zdawała sobie z
tego sprawę. Czy gdzieś tam za nimi była podrapana kobieta imieniem Sara? A może
coś jeszcze gorszego?
Dlaczego
to zrobiła? Dlaczego?! To potwór! Ta dziewczyna to potwór!
Otworzyła
szerzej oczy. „Czyj to był głos? Czyj głos?!” Nie widziała już lekarza, lecz
ciemną pustkę. Przez chwilę słyszała krzyki, tak przeraźliwe i wyraźne. Jakaś
cząstka niej rozkoszowała się tym krzykiem przepełnionym bólem, strachem i
niedowierzaniem. „To ohydne” zemdliło ją. Jednak jej umysł postanowił uchylić
drzwi. Te najgorsze.
Przypomnij
sobie - rozbrzmiewał głos Dantego, który mieszał się z krzykami. „Kto
krzyczy? Kurwa, czyj to krzyk?!” czuła strach dorównujący temu komuś, którego
wołanie słyszała w głowie. Wchodziła głębiej w czeluści swojego umysłu, wprost
do ciemnego pokoju. „Nie, nie chcę! Nie mogę!”. Próbowała wyrwać się, uciec,
jednak coś kazało jej zostać i odkryć tą prawdę.
Musisz
sobie przypomnieć coś, o czym zapomniałaś.
Nie
chciała tego, tak bardzo nie chciała! Bolesny krzyk wypełniał jej głowę. „Jest
taki wyraźny. Taki prawdziwy”. Zacisnęła mocniej palce śliskie od czegoś.
Widzisz,
co narobiłaś?! Widzisz?! Ty przeklęty potworze!
„Nie,
przestańcie! Proszę! Ja nic nie zrobiłam!”
Krzyk
nie ucichł, lecz przybrał na sile. W tle mieszały się czyjeś głosy, pełne
pogardy i obrzydzenia, tak straszliwie nieprzychylne i groźne, ociekające wręcz
gniewem. Wszystko razem tworzyło chaos, czysty obłęd, z którego nie potrafiła
uciec, szukając po omacku wyjścia z tego ciemnego pokoju.
(-Olgo,
wszystko w porządku?)
Nie
mogła jednak ich znaleźć. A ktoś ciągle krzyczał. Ktoś inny szarpał ją za ramię.
(-Olgo?!)
Wyrywała
się, czując jak coś wilgotnego spływa jej po policzku. „Ja nic nie zrobiłam!”
krzyczała do tych wszystkich złowrogich głosów, które ją otaczały ciasnym
kręgiem, jednak jakaś cząstka niej szeptała: „Aby na pewno?”. Próbowała uciec z
tego obłędu, ale palcami natrafiała tylko na śliską ścianę, pokrytą czymś mokrym
i lepkim.
Dlaczego
to zrobiłaś?! – zawył czyjś znajomy głos, w którym słyszała
cierpienie.
Całe
jej ciało drżało. Chciała powiedzieć temu komuś, że nie wie. Nie ma pojęcia,
dlaczego to zrobiła, czymkolwiek miałoby „to” być. Chciała przeprosić, błagać o
litość i przebaczenie. Chciała w końcu uciec i zamknąć raz na zawsze te drzwi. Mogła jednak jedynie
załkać, zawieszając spojrzenie w pustej ciemności. „Nie mogę, Dante, nie mogę.
Jestem za słaba. Nie chcę sobie tego przypominać, nie chcę, proszę, nie chcę...”
(-Mów
do mnie, Olgo...)
Ktoś
znowu złapał ją za ramię, szarpnęła się, wiedząc, że ten ktoś ją obwinia. Czuła
się winna. Nie wiedziała, co takiego zrobiła, ale zdawała sobie sprawę, że jest
to coś ohydnego, okropnego.
-
Potwór – szepnęła, czując na ustach gorzki smak tego słowa. Ciągle chodziła po
ciemnym pokoju, za drzwiami, do których nie powinna wchodzić, w ciemnej stronie
swojego umysłu. Szukając po omacku, natknęła się na coś innego niż gładkie
ściany. Zanurzyła w tym dłoń, nie wiedząc, czym to jest. Krzyk wciąż
rozbrzmiewał, a wraz z nim głosy, które splatały się ze sobą, tworząc chaotyczny
bełkot. „Co to jest?!” myślała, czując w podświadomości strach. Wiedziała.
Doskonale wiedziała. Wiedziała co to, zanim jeszcze weszła do pokoju. Szybko
cofnęła dłoń i wybiegła z pokoju, w końcu znajdując drzwi. Krzyk niósł się za
nią cały czas...
-
Olgo! – mówił lekarz, próbując przebić się przez krzyk. „To ja krzyczę”
uświadomiła sobie ze zgrozą. Mężczyzna trzymał ją za ramiona, szarpiąc mocno.
Całe jej ciało drżało. Dłonie wciąż zaciskała na kołdrze, czując w nich pieczący
ból. Po jej twarzy spływały łzy. „Nie chcę, ja już nie chcę. Mam
dość”.
-
Co to było?! – krzyknął Skawinski, wpatrując się w nią ze strachem. Pierwszy raz
widziała strach w jego oczach. „Wy wiecie” próbowała się uspokoić, lecz jej
ciałem ciągle wstrząsał histeryczny szloch. „Ja jeszcze nie wiem. I chyba nie
chcę wiedzieć”.
-
Włosy – szepnęła przez łzy, patrząc się w szare oczy lekarza. Przez jego twarz
przeszło niezrozumienie.
-
Jakie włosy? Olgo, o czym ty mówisz?
-
Włosy – ponownie szepnęła, z naciskiem. „Jestem beznadziejna. Żałosna. Jestem
nikim. Zawsze taka byłam. Jestem potworem.” – Zlepione krwią włosy. – Poczuła
rozrywający ją od środka ból. Już sama nie umiała rozróżnić emocji, jakie nią
targały. Dante kazał jej sobie przypomnieć, jednak to było zbyt trudne. Nie
chciała wiedzieć, chociaż przecież zawsze wiedziała. Ukrywała to, oszukiwała
samą siebie. „I tak powinno zostać. Nie chcę wiedzieć. Niech te drzwi już nigdy
się nie otwierają”.
Skawinski
przyglądał jej się z tym samym strachem, co wcześniej. I tym samym chłodem.
Jednak gdzieś głęboko w jego oczach krył się smutek. Tak bolesny, jak jej
własny. „Przypomnę sobie, prędzej czy później” myślała, uspokajając się. „Ale
nie chcę. Tak bardzo nie chcę”.
-
Kogo nazwałaś potworem? – spytał ochrypłym głosem. Nie odpowiedziała mu. Oczy
miała już zupełnie suche, a łzy na policzkach schły. Wytarła grzbietem dłoni
nos, po czym zdała sobie sprawę, że poraniła jej wewnętrzną stronę paznokciami.
Na skórze widniały dosyć głębokie, krwawiące rany. Skawinski zerwał się z
krzesła.
-
Matko boska, Olga! – krzyknął, wpatrując się w jej dłonie z rosnącym niepokojem.
Podbiegł do mosiężnych drzwi i uchylił je, wciąż nie spuszczając z niej
wzroku.
-
Potrzebna pielęgniarka do ósemki! – krzyczał do kogoś poza jej salą. – Szybko!
Kazałem wam obciąć jej paznokcie, do kurwy nędzy!
„Czy
to moimi ranami się martwisz, czy obawiasz się, że rozooram twoją twarz
paznokciami?” myślała z otępieniem. Słyszała jakieś zamieszanie i głosy
na korytarzu, ale nic jej to nie obchodziło. Obojętnie przyglądała się swoim
pokrwawionym dłoniom oraz zabandażowanym nadgarstkom. To dziwne uczucie mijało,
a ją ogarniała pustka. Nijaka, ponura pustka, która ją przerażała.
Nawet
gdy przybiegły pielęgniarki, a Skawinski krzyczał coś do nich, ona wciąż
siedziała w tej samej pozycji, jakby nikogo nie było w sali. „Włosy. Zlepione
krwią włosy. To ich dotknęłam”. Nie czuła nic. Strachu, bólu, smutku. Przyszło
szybko i równie szybko minęło, zostawiając obojętność i pustkę. „Jestem
beznadziejna nawet w okazywaniu emocji. Potwór. Pieprzony potwór”.
Gdy
kładli ją na łóżku, siłą podczepiając ją pod kroplówkę, roześmiała się
histerycznie, sama nie wiedząc z czego się śmieje. Nie umiała się powstrzymać.
Jej śmiech był ochrypły i nieprzyjemny. „Dante, kolego, słyszysz? Śmieję się jak
ty! Zdemonizowałeś mnie”. Ta myśl jeszcze bardziej ją rozśmieszyła. Kuląc się na
szpitalnym łóżku, otoczona przez ludzi w białych kitlach patrzących na nią ze
strachem, Olga śmiała się jak obłąkana, mając jeszcze w pamięci dotyk włosów,
zbyt wyraźny, by był tylko urojeniem. „Potwór” myślała, nie przestając, gdy
pogrążała się w śnie pozbawionym
snów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz