Od
bardzo dawna nie czuła się tak ważna jak teraz.
Zawsze tylko obojętne spojrzenia, mdłe
odpowiedzi i mętny głos. Nudziła ich, była osobą, która nie zasługiwała na
większe zainteresowanie. Jak się odezwie – no trudno, chamem być nie wolno,
odpowiedzieć trzeba, ale jak siedzi cicho, to niech sobie siedzi, my – ludzie
rozrywkowi i lubiani mamy to w dupie. Tak wyglądały jej dni w szkole. Tylko w
szkole. Poza nią nie miała życia. Otulając się ciepłem herbaty siadała przy
biurku i wchodziła w lepszy świat – pełen ludzi i wydarzeń, które fascynowały
ją, wzbudzając jednocześnie zazdrość. Zdarzało się, że przerzucając kolejne
kartki płakała. To nie było smutne ani ckliwe. To było po prostu żałosne i ona
doskonale o tym wiedziała. Mimo to, nie próbowała tego zmienić. Zmiany? Nie, to
zbyt drastyczna metoda, zbyt wymagająca. Olga wolała iść na prościznę. I
zadręczać się dalej.
Teraz
jednak wszystko wyglądało inaczej. To do niej przyszedł Stigle, chociaż był
tylko jego marną podróbką. On chciał rozmawiać z nią, z nikim innym. Zabiegał o
jej uwagę. Starał się zdobyć jej zainteresowanie. Była ważna! Ktoś jej
potrzebował!
Poczuła
wypełniające jej płuca wzruszenie. To było piękne uczucie. Towarzyszyło jej
jedynie podczas wchodzenia w światy z książek czy ekranu telewizora. Teraz
jednak było prawdziwe, czyste, naturalne. Jej własne, osobiste
wzruszenie.
Uśmiechnęła
się, nawet nad tym nie panując. Siedziała na szpitalnym łóżku, z drętwiejącymi
nogami i wpatrywała się w nieskalaną żadną wadą twarz Stigle’a. I uśmiechała
się. Nieważne, że wyglądała dziwnie. Nieważne, że uśmiech mógł oznaczać jej
słabość. Nieważne... To była jej chwila, na którą tak dawno
czekała.
-
Jesteś gotowa? – spytał swoim niskim głosem, przepełnionym spokojem. Jego
zielone tęczówki wpatrywały się w nią, a ona podziwiała ich intensywność.
Kiwnęła głową, nie mogąc zdobyć się na nic innego. To go nie zadowoliło.
Zmarszczył czoło, co nadało jego pozornie niewinnemu obliczu groźny wyraz. Nawet
nie zauważyła kiedy złapał ją za materiał koszuli i przyciągnął bliżej siebie.
To wyrwało ją z otępienia, a w jej szeroko otwartych oczach ostrymi konturami
rysował się strach.
-
Masz do mnie mówić – powiedział akcentując dobitnie każdy wyraz, a ona poczuła
na twarzy jego dziwnie chłodny oddech, który pachniał... „Nie, nie pachniał, to
tylko złudzenie”. Oddech Stigle’a początkowo miał słodki i mdły zapach niczym
damskie perfumy, jednak była to tylko kiepska maska - pod nią kryło się coś
bardziej obrzydliwego i przesyconego zgnilizną, o czym Olga nawet nie chciała
myśleć.
-
Dobrze – wyszeptała zlękniona, czując ból w plecach nie znajdujących w niczym
oparcia. Stigle ciagle przytrzymywał ją za materiał koszuli, mocno zaciskając
dłoń. „Jest tak blisko” myślała schodząc w rejon niebezpiecznych myśli, nawet
nie zdając sobie z tego sprawy.
Ze
zgubnego zachwytu, któremu nie przeszkadzał nawet oddech naznaczony nieznanym
odorem („Nie myśl o tym!”) wyrwał ją jego śmiech. On naprawdę się śmiał – ciągle
ją trzymając, mrużył oczy, śmiejąc się szczerze, a na tle różowego podniebienia
rysowały się drobne, spiczaste zęby. Śmiech mężczyzny był nieprzyjemny i
odpychający. Olga przypatrywała się temu ze zdziwieniem, przechodzącym płynnie w
obrzydzenie. Spróbowała zrozumieć. Z marnym skutkiem.
Po
kilku minutach uspokoił się. Spojrzał na nią z resztkami uśmiechu na twarzy, po
czym spoważniał i przyciągnął ją bliżej siebie. Bardzo blisko. Serce Olgi
zaczęło bić mocniej. Już kompletnie zapomniała o drętwiejących nogach.
Stigle
patrzył na nią jakoś dziwnie. Nie mogła odróżnić czy jest to czułość, czy może
zwykła pobłażliwość. Nie, to nie stanowiło dla niej większej różnicy. Liczyło
się to, że jest tak blisko. I patrzy na nią, dotyka jej...
Rozchylił
lekko wargi, podnosząc jeden kącik ust do góry, lustrując ją przy tym wzrokiem –
poczynając od twarzy, na klatce piersiowej kończąc. Olga miała wrażenie, że jej
serce lada moment wyrwie się z jej ciała. Spojrzenie Stigle’a wróciło do jej
oczu, zagłębiając się w nich. Wolną dłonią uniósł jej brodę, przekręcając głowę
dziewczyny w dowolne strony, jakby uważnie się jej przyglądał. Olga nie stawiała
oporu. Gdyby ją puścił, pewnie opadłaby bezwładnie na łóżko, zbyt oszołomiona
tym zbliżeniem. Jego skóra była nieprzyjemnie chłodna, co powoli przestawało jej
się podobać, podobnie jak maskowany słodyczą zgniły oddech.
-
Więc tego chcesz? – wyszeptał, puszczając brodę dziewczyny. Wpatrywała się w
niego z oczekiwaniem. Uczucie wyjątkowości jeszcze jej nie opuściło. On
tymczasem, wciąż się pochylając i trzymając ją za rękaw, odgarnął kosmyk jej
włosów za ucho, odprowadzając go wzrokiem. Olga zadrżała. Czy już się rumieniła
czy to dopiero przed nią? „Nieważne” wciąż to powtarzała, chcąc przeciągnąć tą
chwilę jak najdłużej, najlepiej aż po wieczność.
-
Tego pragnęłaś, prawda? – spytał ponownie, cichym głosem, w którym brzmiała
żądza. „Sztuczna” przemknęła jej cicha myśl, jednak szybko się jej pozbyła.
-
Tak – szepnęła słabym głosem, wciąż czekając i walcząc z nasilającym się
obrzydzeniem.
Stigle
ciągle się uśmiechał i wpatrywał w nią tym dziwnym wzrokiem, którego tak
pragnęła i potrzebowała. Zbliżył się jeszcze bardziej, a smród zgnilizny
wypełnił jej nozdrza. „Nie myśl o tym!” usilnie próbowała stłumić swoje zmysły,
skupiając się tylko na własnym pragnieniu.
Kiedy
był tak blisko, że spokojnie mogła złożyć na jego wąskich ustach pocałunek i tym
samym spotęgować swoje szczęście, dostrzegła jak jego wargi układają się w
paskudny uśmiech, równający się ohydą z wijącym się, tłustym robactwem. Stigle
nagle odsunął się od niej, jednocześnie puszczając ją.
Olga
opadła, niczym zwykłe zwłoki, na szpitalne łóżko, czując wbijające się w jej
ciało sprężyny i ciągle mając przed oczami jego uśmiech, niczym wyrwany z
koszmarów. Kiedy już obolała usiadła, on stał tam gdzie poprzednio, jednak nie
pochylał się w jej stronę. Stał wyprostowany i dumny, a jego twarz nie była
twarzą Stigle’a – jedynie jego marną, tandetną podróbką. Zwykłą maską pod którą
kryło się gnijące robactwo.
Potwór
wciąż się uśmiechał.
-
Wybacz, lecz ja nie spełniam pragnień – powiedział tym piekielnie spokojnym
głosem, po czym rzucił jej pełne pogardy spojrzenie. Olga poczuła rozrywający
ból, który był następstwem rozdeptanej nadziei. Okropnie ją spodlono, zabawiając
się jej uczuciami, marzeniami, pragnieniami... „Byłam zbyt naiwna” myślała z
goryczą, studiując tą okropną twarz na przeciwko niej. Jak mogła się tak
pomylić? Jak mogła dać się uwieść potworowi w masce jej anioła?
-
Jesteś po prostu głupia – usłyszała w odpowiedzi z ust tego, którego sobie
wymarzyła. Dopiero teraz, czując zbliżające się mdłości, ponownie poczuła
strach. Kim było to coś, z którym rozmawiała? To nie mógł być człowiek, to było
zbyt oczywiste. Czuła w nim zło, które boleśnie ją kuło i drażniło zmysły. Więc
kim był ten stwór? „Kim jesteś?” spytała w myślach, dobrze wiedząc, że usłyszy.
On
zaśmiał się i groteskowo dygnął, mówiąc:
-
Mów mi Dante, o moja niedoszła kochanko, którą uwiodły wdzięki
demona.
Po
czym spojrzał na nią, a ona mogła dostrzec w jego zgniłozielonych oczach swój
własny, paniczny strach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz