Ocierając
załzawione oczy, przekręciła się na drugi bok. Wpatrywała się w ciemność,
która była nieprzyjemnie ciężka i duszna. Kształty zacierały się,
tworząc chaotyczne pomieszanie wszystkiego, co znajdowało się wokół
niej. Próbowała wyrównać oddech. Poduszka stawała się nieprzyjemnie mokra, a
kosmyki włosów lepiły się jej do twarzy. Nie cierpiała tych nocy, podczas
których przez jej głowę przelatywała nawałnica myśli, siejąc spustoszenie. Sama
robiła sobie krzywdę, odkopując coraz gorsze wspomnienia i na nowo je
przeżywając. Nie, jej życie nie było trudne. Wręcz przeciwnie – aż przesadnie
łatwe. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że jej się po prostu w dupie poprzewracało.
I było w tym dużo racji, sama dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Mimo to, nie
potrafiła powstrzymać tego mechanizmu napędzającego jej smutek. Rozdrapywanie
nierealnych ran było takie przyjemne.
Na
pograniczu snu czuła zawsze ten kojący spokój i wiedziała, że to już mija.
Kolejny pusty dzień się kończy, a co za tym idzie, jest szansa, że na chwilę
wygrzebie się z dołka. „To mija. Zawsze” powtarzała sobie, przymykając mocniej
powieki, jakby starając się przyspieszyć sen.
Zbudziło
ją słońce. Śnieg dawno stopniał, a wiosna ociężale zmierzała do jej małej
mieściny pozbawionej tego uroku miasteczek z amerykańskich lat ’80. Kolorowe,
zmatowiałe bloki, zszarzałe chodniki i równie mdłe niebo stanowiły niezbyt
atrakcyjną całość.
Łzy
już dawno wyschły nie zostawiając po sobie nawet śladu. Odgarniajac włosy z
czoła, podniosła się z łóżka, mrużąc oczy. „Jest dobrze” pomyślała, szurając
gołymi stopami po dywanie w poszukiwaniu kapci, po czym poczłapała do łazienki.
Była sama w domu. Mama pewnie gdzieś wyszła. O tyle
dobrze.
Spojrzała
z niesmakiem w lustro. Jej odbicie wydawało jej się nad wyraz szkaradne. „Nie
powinnaś się rozmnażać”. Daleko jej było od wesołości, ale dobry humor to tylko
kwestia czasu. Spędzi trochę czasu w szkole, ponarzeka tak jak wszyscy, pośmieje
się z tymi idiotami i na chwilę o wszystkim zapomni. Te chwile, w których nie
miała czasu myśleć były dobre. Oczekiwała ich z niecierpliwością. Na razie
smutek trzymał sie jeszcze na jednej nitce dnia wczorajszego. Katując siebie
samą, nie przestawała w myślach wymieniać swoich wad. To był codzienny rytuał, a
słowa stały się jej mantrą. Za duży nos, brzydka cera, widoczne naczynka,
kanciasta broda... Nie rozumiała tych głupich, ociekających optymizmem ludzi z
telewizji, mówiących, że każdy jest piękny, wystarczy tylko w to uwierzyć.
„Gówno prawda. Nic nie wiecie. Nic”. Za to ona wiedziała dużo. Wiedziała, że
jest brzydka. Wiedziała, że życie jest niesprawiedliwe. Wiedziała w końcu, że
użalanie się nad sobą jest bezsensowne. Paradoks polegał na tym, że nie umiała
przestać. Po prostu. Nikt jakoś nie był skory, żeby jej
pomóc.
Drzwi
wejściowe się otworzyły, usłyszała głos mamy. Ostatni raz spojrzała na swoje
odbicie. Ciągle nie przestawała powtarzać sobie w myślach: „to minie, to w końcu
minie.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz