Obudziła
się.
Nie
było żadnych gwałtownych ruchów, przerażenia w oczach czy głośnego sapania
wydobywajacego się z gardła. Nie wyrwała się z objęć męczącego koszmaru, a po
jej plecach nie spływały strużki potu. Nie. Po prostu spokojnie otworzyła oczy,
jakby to był zwykły dzień, normalny. Bo taki miał być, prawda?
Pierwsze,
co ujrzała to biały sufit. Chociaż nie taki zupełnie biały. Bardziej zahaczał o
mleczno-szary. Równy też nie był. Osoba, która odpowiadała za to piękne
pęknięcie i nierówności pewnie nie dostała podwyżki. Dopiero po krótkiej chwili
zorientowała się, że coś jest nie tak. „No, sufit. Zwykły sufit”. Nie byłoby w
tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nigdy, naprawdę nigdy, nie spała na plecach.
Pierwszym co widziała po przebudzeniu była zazwyczaj chropowata, żółta tapeta
lub niebieski dywan. Nigdy sufit.
Próbowała
się podnieść. Podparła dłonie o miękki materac, wyczuwając pod nim sprężyny i
wyprostowała łokcie, zrzucając cały ciężar ciała na ręce. To był zły pomysł.
Poczuła straszliwy ból promieniujący z jej nadgarstków. „Co jest?” Ciągle leżąc
w tej pachnącej płynem do płukania pościeli, próbowała zrozumieć, o co chodzi.
Marszcząc czoło przekręciła głowę na bok, tym samym wpatrując się w kawałek
metalowej poręczy i prześwitujący za nią blat stolika, na którym stały jakieś
butelki i opakowania.
To
nie był jej pokój. W takim razie, gdzie się znajdowała?
Tym
razem oparła się na łokciach i zagryzając wargę podciągnęła się do pozycji
siedzącej. Plastikowe rurki przyczepione do jej ręki podążyły za nią po białym
prześcieradle. Olga, opierając się o oparcie łóżka, mogła już stwierdzić gdzie
jest, co wcale jej nie usatysfakcjonowało. „Jesteś w dupie, ot
co”.
Była
w szpitalu. A dokładniej, w sali szpitalnej, co prawda dwuosobowej jednak drugie
łóżko było puste. Z zamkniętymi, mosiężnymi drzwiami i małą kamerką wciśniętą
niedyskretnie w róg pomieszczenia, której szklane oko wpatrywało się w nią z
intensywną czernią.
Nie
rozumiała, co się stało. „Może to tylko sen?” Chciałaby. Przywykła już do
monotonii i prostego schematu swojego dnia, tak żyło jej się wygodnie. Żadne
niespodzianki nie wchodziły w grę. Jednak sala była równie realna co jej bolące
nadgarstki. „Właśnie, co z nimi, do cholery?”
Wyciągnęła
je spod kołdry, żeby móc się im dokładniej przyjrzeć. Albo to jej wzrok
szwankował albo po prostu świat był tak rozmazany i rozedrgany. Mrużąc oczy
przyglądała się białym opatrunkum owiniętym wokół całych przedramion. Spod
bandaży sterczały tylko blade, niewyraźne palce. Poruszyła nimi delikatnie,
chcąc upewnić się, że to na pewno są jej dłonie. Palce osowiale drgnęły,
poruszajac się jakby w zwolnionym tempie. Poczuła ucisk w żołądku.
Przyglądając
się im bez większego zainteresowania, przeszukiwała swój umysł w poszukiwaniu
jakiegoś logicznego wyjaśnienia, którym załatać można by było tą nieprzyjemną
dziurę. Jednak w głowie miała tylko ciemną pustkę. Im bardziej się w nią
zagłębiała, tym bardziej czuła się zagubiona.
„To
nie trzyma się kupy. Wczoraj wieczorem byłam w domu. Spałam. Dlaczego jestem
tutaj?”
Nikt
nie kwapił się aby do niej przyjść i jej to wyjaśnić. W sali unosił się typowo
szpitalny zapach czystości, a słychać było ciche, jakby nieśmiałe brzęczenie
jakiejś aparatury, której oczywiście nie umiała nazwać, bo zawsze wyglądało to
tak samo – na filmach, w telewizji, w innych szpitalach – zwykła aparatura, coś,
co podtrzymywało ją przy życiu, pomagało. I to ma brzęczeć, bo gdyby nie
brzęczało to byłoby kiepsko.
Wzrok
się polepszał. Rozejrzała się po sali, chcąc przestać wpatrywać się w końcu w te
przeklęte nadgarstki, od których widoku robiło jej się niedobrze.
Jak
na dwuosobowy pokój, pomieszczenie nie było duże. Łóżka zostały dziwnie
rozmieszczone – nie obok siebie, ale na przeciwko, w dość sporej odległości. Po
jej lewej stronie znajdowało się okno, jednak bez klamki. „Jak oni tutaj
wietrzą?” myślała z otępieniem przyglądając się brudnym szybom, za którymi widać
było tylko ciemne gałęzie upstrzone marnymi liśćmi. Można było wywnioskować z
tego, że znajduje się na jakimś piętrze. Na pewno nie na pierwszym i z pewnością
nie na ostatnim. Gdzieś pośrodku. Po prawej, obok drugiego łóżka były drzwi.
Dosyć dziwne, jak te z różnych filmów fantastycznych, gdzie przechodziło się do
pomieszczeń pod ścisłą ochroną. Olga nie zdziwiłaby się, gdyby były otwierane na
szyfr. Wszystko możliwe. Najbardziej irytował ją jendak brak telewizora. I ta
głupia kamera nad drzwiami, wścibsko wpatrujaca się wprost na nią.
Uśmiechnęła
się ponuro i spróbowała podnieść rękę, by móc pomachać tym ludziom, którzy
bardzo intensywnie wyrywali się by wyjaśnić jej, o co chodzi, jednak zmarszczyła
tylko czoło i ze zrezygnowaniem opuściła dłoń, a ból coraz bardziej słabł,
zamieniając się w tępe pulsowanie.
Tak
właściwie to nie chciała towarzystwa. Zaczęłyby się jakieś rozmowy, pytania,
współczucie, litość, udawana sympatia, fałszywość... Zależało jej na odpowiedzi.
Tylko. Domyślała się, co się stało. Nie była głupia. Jednak nie wiedziała
dlaczego? I przede wszystkim: jak? Tego chciała się dowiedzieć. Wystarczyłoby,
że ktoś położyłby jej kartkę z odpowiedzią na łóżku i w milczeniu odszedł. „Ale
czy ja chcę znać odpowiedź?” spytała sama siebie. „Nie, nie powinnam w to tak
głęboko wchodzić. Popadnę w paranoję...”
Oko
kamery coraz bardziej ją denerwowało. Mijały minuty, a ona wpatrywała się w nie
ze spokojem, jakby mogło to sprawić, że ktoś przyjdzie.
Nawet
nie spodziewała się, że ten sposób jest tak skuteczny.
Ktoś
przyszedł.
Ktoś
najmniej wyczekiwany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz