Niepewnym
ruchem odgarnęła kosmyk włosów z rozgrzanego czoła. Nie było trudno jej w to
wszystko uwierzyć. Chociaż wydarzenia z ostatnich kilku godzin, a może nawet
kilkudziesięciu minut, kto to wie, były najbardziej dziwnymi w całym jej życiu,
to przyjmowała je z pozornym spokojem i ufnością. To nie był sen. Wiedziała o
tym już od jakiegoś czasu. Ktoś mógłby ją wyśmiać, skrzyczeć ją za głupoty jakie
wymyśla, ale przecież Dante był prawdziwy! Dotykała go, czuła jego zapach,
rozmawiała z nim. To niepodważalne dowody jego istnienia. Nie miała także
wątpliwości co do jego demonicznego pochodzenia. Nie był człowiekiem. Wszystko w
jego wyglądzie, zachowaniu i słowach temu przeczyło.
Bandaże
mocno uciskały jej nadgarstki. Miała ochotę je rozerwać, by móc w końcu poczuć
ulgę, chłodny powiew na wymęczonej skórze, jednak bała się widoku jaki
zobaczyłaby pod opatrunkiem. Nie pamiętała samej próby, o której nie chciała
myśleć. Skutecznie wypierała ją z pamięci, zostawiając miejsce dla pustki i
wielu znaków zapytania. „To ja go sprowadziłam” myślała, czując się winna. Sama
skazywała się na cierpienie, tak jak zawsze.
Spojrzała
na majestatyczną, lecz także pokraczną sylwetkę Czwartego, który ze znudzeniem
przyglądał się ciemnemu oku kamery. Jego pokryte bliznami dłonie opierały się
lekko o materiał spodni.
„Ciekawe
czy nas widzą”. Również spojrzała w róg pokoju. „Powinni przyjść i coś z nim
zrobić” myślała z nadzieją. Nie czuła się przy nim bezpieczna, jednak wiedziała,
że nie zrobi jej większej krzywdy. Nie powiedział jej tego otwarcie, jednak
gdyby chciał ją skrzywdzić już dawno by to zrobił. Ta demoniczna cząstka, która
kłębiła się nerwowo pod kostiumem Stigle’a napawała ją lękiem.
-
Nie widzą – powiedział, spoglądając w jej twarz. – To głupie stworzenia, prawie
tak samo głupie jak ty.
Mogła
się tego domyślić. Gdyby go widzieli, już dawno by tutaj
przyszli.
-
A krzesło? Chyba widzieli jak się przemieszcza.
Demon
zaśmiał się, ukazując rząd spiczastych kłów.
-
Nie o to chodzi, moja słodka pani. Po prostu oni nie patrzą w swoje
monitory.
Ponownie
poczuła się pokonana, ośmieszona i faktycznie głupia. „Idiotka. Cały czas jesteś
idiotką”.
-
Tak. Zgadzam się. Gdybyś była mądrzejsza nie przywołałabyś mnie, tym samym
obydwoje mielibyśmy w tym momencie coś lepszego do robienia... albo też nie. A
tak muszę się z tobą użerać. Przyznaj, że nasze spotkanie nie jest niczym
przyjemnym. A może się mylę?
Posłał
jej upiorny uśmiech, który nadał jego twarzy przerażający wygląd. Miała
wrażenie, że maska Stigle’a lada moment pęknie, a ona ujrzy zgniłą twarz demona,
jego prawdziwe oblicze, którego odór maskowały słodkie perfumy. Nie mylił się.
Mało w tym wszystkim było przyjemności.
-
To nie moja wina... – zaczęła niepewnie, nie wierząc w swoje słowa. Dante
skomentował to kolejnym wybuchem śmiechu.
-
Nie twoja wina? Tak? Nie twoja, moja pani? – zaczął mówić słodkim głosem, od
którego miała dreszcze na całym ciele. Nachylił się niebezpiecznie w jej stronę,
co zmusiło ją do odsunięcia się od niego. „Słabych czeka śmierć” powiedziała
sobie w myślach, nie wiedząc skąd przyszła jej do głowy ta głupia fraza. Często
jej się to zdarzało – wymyślać co nowsze i niekoniecznie lepsze stwierdzenia,
niemające konkretnego celu. Nie umiała jednak maskować strachu. Nie w tej
chwili.
-
Czy to jakaś magiczna siła chwyciła noże i zabawiła się w kółko i krzyżyk na
twych nadgarstkach? – mówił dalej, a jego zgniło zielone tęczówki wpatrywały się
w nią uparcie. Mogłaby przysiądz, że w oczach Czwartego płonął ogień, równie
cuchnący i stary jak on sam.
Przemilczała
odpowiedź, nie wiedząc, co mogłaby mu powiedzieć. Miał rację. Przecież miał
cholerną rację. To ona była winna. Tylko ona. „Na pewno?” spytała samą siebie
widząc w myślach setki twarzy, tak znajomych, choć odległych, które przywoływały
złe wspomnienia. „Ale to ty jesteś winna wszystkiemu. I los. I życie”.
-
Przestań bredzić – zażądał od niej, wywracając oczyma. – Przywołałaś mnie,
trudno, jakoś przełknę ten gorzki owoc. Dla mnie to tylko obowiązek, lecz dla
ciebie, moja droga, coś znacznie więcej.
Posłał
jej swój słodki uśmiech, któremu jednak daleko było do słodyczy. W milczeniu
rozważała jego słowa, chcąc ukarać go ciszą, której nie cierpiał. „Może to z
powodu swej samotności i długiego gnicia w ciemnościach, o których
mówił?”
-
Och, uwierz mi, to gnicie było znacznie bliższe memu sercu, niż spędzanie czasu
z tobą na bezsensownych rozmowach.
Zagryzła
wargi. Coraz bardziej drażniło ją to, że jej dusza i myśli stoją przed nim
otworem i może do woli sobie w nich grzebać, przeglądać, wybierać... Czuła się
goła. I to także było dla niej upokarzające.
-
Czego chcesz? – spytała nie panując nad jadem w swoim głosie. Jednak to tylko
rozbawiło demona, którego twarz przez chwilę wydała się jej przystojna. „To
twarz Stigle’a, nie jego”.
-
Moja słodka, głupiutka istotko. Nie ty powinnaś pytać, lecz ja. – Jego głos był
spokojny, a uśmiech nie schodził z twarzy, jakby na niej zastygł. – A pytanie
brzmi: czego to ty chcesz ode mnie?
-
Co? – zdołała z siebie wydusić, po raz kolejny wychodząc na idiotkę. Nie
przejmowała się tym, próbowała zrozumieć, o co mu chodzi, co jednak nie szło jej
najlepiej. Zmarszczyła brwi, myśląc. Była jednak jak mucha zaplątana w sieć
pająka – oszołomiona, roztargniona i niepewna swego losu.
-
To ty mnie przywołałaś...
-
Nie, ja... – zaczęła słabym głosem, wątpiąc nawet w swoje słowa, których nie
zdążyła wypowiedzieć.
-
Nie zaprzeczaj, uparta pokrako – przerwał jej stanowczym głosem, któremu
towarzyszył ten sam zastygły uśmiech. – Tak spieszno było tobie do śmierci, więc
proszę, wyjaw mi powód dla którego naznaczyłaś swą cienką skórę krwią?
Chciała
coś powiedzieć, lecz nie umiała znaleźć słów, które topiły się na jej języku.
Mogła tylko z otępieniem wpatrywać się w tą urodziwą twarz, którą zdążyła w
krótkim czasie pokochać, a następnie znienawidzić. Nie znała powodu. Całe to
wydarzenie było dla niej ciemną pustką, równie czarną jak źrenice, włosy i
zgniłe serce demona, o ile w ogóle je posiadał. Żadne słowa, obrazy ani zapachy
nie przychodziły jej do głowy. Jedynie ciemna jama, przepełniona nicością.
Wiedziała, że gdzieś głęboko w niej skrywa się prawda ociekająca krwią, ale bała
się jej szukać. „Jestem tchórzem. Głupim, żałosnym tchórzem.” Wiedziała o tym
doskonale, nawet nie próbując wejść w ciemność, która odstraszała ją skutecznie
swoim chłodem, który jak sztylet ciął jej ciało. Powód dla którego to zrobiła?
Nie, nie znała go. Może kiedyś. Może wtedy plując na chodnik, siedząc w klasie,
leżąc w swoim ciepłym łóżku i zalewając się łzami znała ten powód, jednak teraz
uciekł od niej podobnie jak wiele innych uczuć i myśli. Miała jeszcze nadzieję,
że wrócą, jednak coś w jej głowie szeptało, że wszystko stracone. A słabych
czeka śmierć.
Dante
oczekiwał od niej odpowiedzi. Przynajmniej w tym momencie był cierpliwy. Jego
zielone tęczówki przeszywały ją zimnym spojrzeniem, dorównującym chłodem jego
skórze. Czekał, aż udzieli mu odpowiedzi. A ona próbowała sobie przypomnieć, nie
chcąc schodzić zbyt głęboko w ciemność. Głosy w jej głowie szeptały różne słowa,
jednak żadne nie było dla niej zrozumiałe. Nie znała tych głósów, języków w
jakich mówiły ani uczuć, którymi ociekały. Ta żałosna dziewczynka sprzed ery
szpitala, płacząca do żółtej tapety, może je znała, jednak teraz siedziała
pewnie skulona w ciemności, brocząc w krwi. Olga. Tak, Olga. Jak dawno nie
słyszała tego imienia. Jej imienia. On tak do niej się nie zwracał. Ani razu.
Może już nie była Olgą? „W takim razie kim?” spytała samej siebie z trwogą, a
któryś z głosów wyszeptał: już nie zasługujesz na to imię.
Z
trudem przełknęła ślinę. Głosy próbowały się przekrzyczeć. Tym razem rozumiała
każde słowo, każdy przecinek, każdą kroplę śliny i uczucie, które przeszywały
jej umysł niczym groty zatrutych strzał.
Krew
na nadgarstkach, nie umarłaś, odejdź, nie zasługujesz, żałosna, widzisz co
narobiłaś, obudź się, dlaczego to zrobiła, to potwór, a teraz spójrz na mnie,
krew nie jest twoja, odejdź, nie uciekniesz, słabych czeka śmierć, twoje życie,
moje dziecko, nie umrze, zabiła ją, krew na nadgarstkach, spójrz co narobiłaś,
czas usiąść, to za trudne, stchórzyłaś, spójrz na to, mów do mnie, krwawisz, są
inne światy, czas usiąść, spójrz na mnie, więc idź, odejdź, odejdź,
ODEJDŹ!
Mrugnęła.
Wszystkie głosy ucichły. Poczuła, że po jej policzkach spływają łzy.
-
Jaki jest powód? – spytał ponownie Dante, a jego głos był spokojny i cierpliwy.
– Co sprawiło, że chciałaś oddać się śmierci, moja droga?
Głosy
zaszumiały. Słowa były różne, jednak tworzyły razem jedną całość, choć pokraczną
i żałosną. „Tak jak ja”.
-
Życie – odpowiedziała zdrętwiałymi wargami.
Demon
zaśmiał się, przez co poczuła jakby w jej serce wbijał się ostry nóż.
-
Proszę, to dopiero ciekawy przypadek. Ku śmierci pociągnęło ją życie. Chciała
oddać swe paskudne ciało robakom, bo żyła. Tęskno jej było za zimnymi objęciami
nicości, bo zbyt gorące były promienie życia! To ci dopiero głupi paradoks. W
sam raz na twą głupotę, słodka pani.
Obrzuciła
go pełnym gniewu spojrzeniem. W tej chwili nienawidziła go tak bardzo jak
jeszcze nigdy dotąd. Gdyby mogła sprawiłaby mu ból. Okropny, krwisty ból, który
szarpałby jego ciałem i duszą, nie dając nadziei na ukojenie i odpoczynek. Gdyby
tylko mogła zobaczyć na jego twarzy grymas cierpienia, tak okropnego i
przerażającego...
-
Moja słodka. – Wśród gniewnego amoku i oparów rozrywajacego ją suchego
pragnienia tego widoku, usłyszała jego spokojny głos. – Musisz sobie przypomnieć
coś, o czym zapomniałaś, a co jest bardzo ważne. Prędzej czy później sobie
przypomnisz. A wtedy ukoisz swe pragnienie... Po raz
kolejny.
Posłał
jej swój okropny uśmiech, a potem była już tylko ciemność i miękkość poduszek.
--------------
W
tekście wykorzystałam dwa cytaty z "Wielkiego marszu" i "Rolanda" Stephena
Kinga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz